MARINA ABRAMOVIĆ, retrospektywa THE CLEANER
Przejść przez retrospektywę to skojarzyć ból z samym sobą.
Abramović to wie. Opowiada ból. Żaden inny środek ekspresji nie opowie bólu
bardziej niż sam ból. Poznać język
sztuki współczesnej to poznać kod. Jeśli widzisz kontekst to zobaczysz
uderzenie wielu barw.
ROTKO, dlaczego zestawienie barw w jego obrazach tak działa? Nie
ma opowieści jest tylko abstrakcja.
Nie da się poznać CZECHOWA, jeśli nie wiesz jakie wymyślił ścieżki
żeby poznać ciebie, czyli człowieka w ogóle.
Abramović wali w nas z mocą, masz się przyjrzeć i odczuć. Dlaczego?
Dlatego, że świat tego doświadcza. Tu szczerość przechodzi w czułość. Aplauz widowni jest wstrząsający, ludzie porażeni we
łzach.
Na wystawie czuję się swobodnie.
Przestrzeń to kilka pomieszczeń w ogromnej hali. Kicz jest
zamierzony, bo jak go zedrzeć to zostaje
samo piękno. Może Bonn nie jest wymarzonym miejscem na retrospektywę Mariny
Abramović? Dlaczego by nie Warszawa?
Spodobały mi się jej szuflady inspiracji z lat 60 tych. Szuflady
wzorce. Kiedy studiowała, pierwsi performerzy przebijali sobie skórę. Zachód
zaczynał się bogacić, a oni obrzydzali
bogacenie. Abramović niczego nie
obrzydza, jednoczy w przejmujący sposób.
Ofiarowanie jest prawdziwe, przyglądamy się przemocy naprawdę,
naprawdę zadaje sobie ból i krew też jest prawdziwa. Kiedy widzę ją wiszącą za
nadgarstki gołą w partyzanckiej czapce zadaję sobie pytanie, dlaczego to robi? Kiedy
się wgryzam przychodzi odpowiedz. Żeby mnie przybliżyć do odczuwania. Cała jest
zbudowana ze straszliwych Bałkanów, z najkrwawszej wojennej sytuacji naszych
czasów. Z Europy teraz, niedawno. Z
gwałtu, zbrodni i krwi. W swojej sztuce staje się prawdziwsza niż dokument o
wojnie. Jest bardziej. Wymordowano 80 tysięcy ludzi. To temperament krwi. Przeprowadza
nas przez historię rodziców partyzantów Tito aż do pogromu w byłej Jugosławii. No
jasne, że jest przeciwko wojnie. Kiedy leży na stosie kości umazana krwią nie
mam wątpliwości i trudno mi nie skojarzyć ludzkich kościach. W swoim
ofiarowaniu jest w stanie ponieść ofiarę, Oni to mają, my Polacy też, w końcu
to te same plemiona. Dlatego myślę, że ten kicz powinien być czytany przez
nas bez trudu. Kicz jak z młyna przy Zamku w Słupsku, stare przybory i
narzędzia na długim stole. Drabina z nożami zamiast szczebli ma sens jeśli
przejdziesz po niej bosymi stopami, kamienne buty, w których nie zrobisz kroku,
choć buty służą do wędrówki; kamienne łóżka,
na których się nie wyśpisz; fotele, na których trudno usiedzieć i
szczotki z kryształami zamiast włosia….
Może u nas zrobiono by z niej
świętą albo zamknięto wystawę. Nie wiem. Abramović trwa wpisana w
performance własnego życia jak w religię. Jest nie do ruszenia. Opowiada prawdę
o nas samych a to oczyszczający proces.
Patrząc ludziom w oczy patrzy w oczy sobie samej do granic fizycznych
możliwości ludzkiego ciała. To wszystko.
Mało? Usiadłam przy stole, przy którym siedziała trzy miesiące… czy stałam się
performerką? Chyba nie, ale spełniłam marzenie, byłam bliżej. Jestem bliżej, bo
zaczynałam jako ktoś kto w ogóle performance’u nie rozumiał.
Młodzi ludzie, performerzy
odtwarzający spektakle są przejmujący, robią to z zaangażowaniem i wiernością
ustalonego scenariusza. Stoją nadzy przepuszczając między swoimi ciałami
publiczność. Czeszą się, wykonują ćwiczenia, rozbierają, kąpią się i kładą
spać. Na monitorach można obserwować stare zapisy wspólnej pracy Mariny i
Ulaya. Jest tam nieśmiertelna furgonetka, miłosny zapis życia i wspólnej
wędrówki na licznych zdjęciach. Potęga Chińskiego Muru, który przeszli,
wszystko to budzi zwykły ludzki podziw. Są
też ostatnie rozmowy z artystką i czytanie
zapisków z dziennika. Zadanie na cały dzień życia sztuką.
Żeby przejechać 2500 km z Warszawy do Bonn i z powrotem, trzeba
być wariatem albo się zakochać albo być zakochanym wariatem. W każdym razie nie
oddzielając życia od sztuki wsiedliśmy w auto żeby tam dotrzeć, można się przyłączyć do szaleństwa aż do 12 sierpnia. Można też polecieć
samolotem. BUNDES KUNST HALLE BONN ZAPRASZA.
Komentarze
Prześlij komentarz