Andrzej Łapicki


Moje ciotki się w nim kochały, jako wielbicielki kina, mówiły POLSKI MASTROIANI. Oglądały  wszystko. Wzdychały OCH JAKI ON CUDNY, wieszając kolejne zdjęcia, wycięte z FILMU, na słomiankę. Farbowały się na blond jak kuzynka z Warszawy, która w tajemnicy wyznała, że Pan Andrzej woli blondynki. Pohukiwały na mnie w kinie kiedy przeszkadzałam podczas Polskiej Kroniki Filmowej. Byłam dzieckiem i tej fascynacji nie rozumiałam, wcale mi się Pan Andrzej nie podobał, podobał mi się mój tata i PAUL NEWMAN. Kiedy dostałam się do szkoły aktorskiej, fascynacja moich ciotek nie wygasła, miały mężów i dzieci, ale ciągle dopytywały o Pana Andrzeja. Czy widziałam go z bliska, czy dalej taki przystojny, czy miły, sympatyczny, szarmancki, czy uczy młodych aktorów? Nie odpowiadałam na pytania, bo z nim zajęć nie miałam, uczył starszych kolegów. Ciotki rozczarowane wątpiły, że studiuję aktorstwo. Jak to bez Łapickiego? I przewracały oczami. Mówiłam słuchajcie mam zajęcia z Łomnickim, z Holoubkiem robiłam ostatni egzamin. Och, to nie to samo - odpowiadały zawiedzione i szybko wracały do swoich zajęć.

Z  Andrzejem Łapickim spotkałam się dopiero po studiach. Pierwszy raz kiedy, wręczał mi nagrodę im. Tadeusza Łomnickiego, dwa lata po szkole, dla najbardziej obiecujących absolwentów. Siedziałam z bukietem dwudziestu białych róż i dyplomem przy czarnej kawie naprzeciwko Pana rektora, którego stanowisko piastował ponownie. Nie mieliśmy sobie wiele do powiedzenia. Krótkie gratulacje i pytania co robię, gdzie gram. Rozmowa nie kleiła się. Szybko wypiłam kawę i poszłam na spotkanie ze swoim chłopakiem. Myślałam nawet, że łatwiej by mi było z profesor Lasocką, z nią przynajmniej umówiłam się, że wszystko co  mam do powiedzenia będę pisywać, ona przeczyta i też odpowie na piśnie.
Wspomnienia ożyły za sprawą DZIENNIKÓW.

Teatr Telewizji LUNIA  wg. Rittnera. Stres ogromny,  miałam scenę rozbieraną, a szczerze tego nie znoszę. Andrzej Łapicki grał mojego męża. Za sprawą operatora i charakteryzatorki  stałam się długonogą blondynką, która pojawia się w snach by dręczyć mężczyzn. Męka straszna być eteryczną blondynką, kiedy pod peruką czarne włosy i czarny charakter.
Pamiętam wspólne podróże na plan do Łowicza, było bardzo miło. Dużo rozmawialiśmy o Andrzeju Wajdzie i Teatrze Powszechnym, w którym wtedy pracowałam. Słuchałam jego opowieści o filmie i teatrze jak zaczarowana, fenomenalnie opowiadał, był uroczy.

„Z Landowską pewne kłopoty, bo wygląda dobrze, bardzo przedwojennie, ale jak się zamknęła, to się nie otworzyła” czytam w DZIENNIKACH.
Po chwili zaczynam sobie przypominać NIEDOBRA MIŁOŚĆ. W obsadzie Magda, Ula, Piotr, Janek i Pan Jerzy. Telewizja Kraków, reżyseria Andrzej Łapicki.
Do obsady weszłam w zastępstwie, ponieważ tę rolę miała grać koleżanka, której plany pokrzyżował film. Na początku prób dano mi do zrozumienia, że nie łatwo będzie zastępować tak dobrą aktorkę. Zestresowałam się,  bo odpowiedzialność i rola duża. Siedzieliśmy w Krakowie ponad tydzień. Kraków był  dla mnie trudny, nic mnie z tym miejscem nie łączyło. Część obsady była z miastem związana,  przez szkołę, teatr, rodzinę, znajomych, więc było im łatwiej.
Po długich próbach rozpoczęliśmy nagrania i przez cały ten okres nie dostałam żadnej uwagi, reżyser był zadowolony, ale zachwycał się Magdą piękną i utalentowaną blondynką, trudno to było ukryć. Kiedy wchodziła na plan promieniał. Pomyślałam o moich ciotkach, które farbowały się na blond żeby w wyobraźni się mu podobać. Nie byłam debiutantką wiedziałam, że reżyserzy mają swoje fascynacje, ale czułam się fatalnie i w dodatku wiedziałam, że jestem źle obsadzona. Nie było między nami chemii. Nie czułam chemii z nikim, a było za późno żeby zrezygnować. Dzisiaj to wszystko wydaje się śmieszne, ale pamiętam  stres  nagrania i  radość zakończenia zdjęć. Teatru Telewizji  nie obejrzałam , choć był powtarzany wielokrotnie i cieszył się popularnością. Nie mogłam się przełamać. Mieliśmy dobre recenzje i w montażu wszystko się wyrównało. Moje notowania w oczach rodziny poszły wysoko w górę. No nareszcie! Mruczały ciotki. Rodzina była wniebowzięta i zachwycona.

Przekonałam się nie raz, że mężczyźni wolą blondynki. I to nie tylko w tej branży. Przyznam, raz zmieniłam kolor włosów na blond,  marzenia przyszły i odeszły. Wyrosłam, dochodząc do starej jak świat prawdy, że w życiu warto być po prostu sobą i dobrze  jest się cieszyć z tego co się ma. Bo to największa wartość nawet dla brunetki.
W takim zawodzie  jak mój można być kim się chce, dosłownie i w przenośni, można zagrać wiele ról, ale jak by nie było, trzeba wrócić do domu i zrobić dzieciom kanapki, posprzątać albo skosić trawę w ogrodzie. Codzienność wszystko porządkuje. Babcia powtarzała, że człowiek stworzony jest do wolności i radości. Życiem trzeba się cieszyć,  bo krótkie i  szybko mija. Jesteśmy na chwilę, a warto po sobie zostawić dobre wspomnienia. Mówiła też, że nie ma co przesadzać  z modlitwą i filmami, bo mieszają w głowie, ale o dwie rzeczy pomodlić powinien się każdy. Po pierwsze o szczęśliwą śmierć, a po drugie żeby się dobrze zestarzeć. Taka  dygresja po przeczytaniu DZIENNIKÓW A. Ł. JUTRO BĘDZIE ZEMSTA.

Komentarze

  1. Być sobą... to najważniejsze, bo z tego się rodzą inne, nadzwyczajne wartości. A co do "mężczyźni wolą blondynki" opowiem pewną historię. Byłam w towarzystwie mężczyzn i kobiet - rudowłosej, szatynki, brunetki i blondynki. Ktoś zwrócił uwagę, ze w jednym miejscu znalazły się kobiety o różnych kolorach włosów. I zaczęła się rozmowa jak to jest z tym - mężczyźni wolą...Ja wolę szatynki i zawsze tak było, ja brunetki odpowiedział drugi. Rudowłosa i blondynka też znalazły swoich admiratorów. Na co jeden z panów powiedział - jak widać, każdy z nas lubi, to co lubi. Nie istnieje ulubiony kolor włosów, istnieje ulubiona kobieta, która ma określony kolor włosów. I myślę, że tak właśnie jest...

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Janosik - Marek Perepeczko

Sałatka Kaliny Jędrusik

Gena nie wydłubiesz